*
Innsbruck,
3 stycznia 2016
Uwielbiasz
to uczucie, które towarzyszy ci za każdym razem, gdy wsuwasz się na belkę.
Gdy
układasz narty w torach i sprawdzasz wiązania.
Gdy
stwierdzasz techniczną gotowość.
Gdy
unosisz głowę i spoglądasz w dół na rozpościerającą się przed tobą twoją własną
drogę do nieśmiertelności.
Czujesz
wtedy przechodzący przez całe ciało przyjemny dreszcz, będący oznaką
narastającej z każdą sekundą ekscytacji. Adrenalina rośnie. W twojej głowie
pojawia się wizja skoku dalekiego, perfekcyjnego w każdym elemencie, niosącego
sukces. Wszystkie mięśnie rwą się, wręcz błagają o to, aby ruszyć. Nie możesz
doczekać się momentu, w którym znów znajdziesz się w powietrzu.
W
którym znajdziesz się ponad wszystkim.
Uwielbiasz,
gdy austriacka flaga przecina powietrze.
Gdy
odpychasz się od belki.
Gdy
do twoich uszu dociera jedynie świst dobrze posmarowanych nart.
Gdy
wzbijasz się w zimne powietrze, znajdując się w zawieszeniu pomiędzy
przyjemnością a celem, który musisz osiągnąć.
Nie
czujesz nic. Wstrzymujesz oddech i po prostu dążysz. Nie ma w tobie strachu. Nie ma też nadziei. Jedynie
świadomość, że możesz i potrafisz. To wystarczy, aby walczyć.
Aby osiągnąć to, co jest w zasięgu ręki.
Uwielbiasz,
gdy powietrze smaga twoje policzki.
Gdy
czujesz bijące od śniegu zimno.
Gdy
jesteś lekki.
Gdy
niesie cię wiatr, który wdziera się pomiędzy rozłożone narty, nie zakłócając
ich ułożenia. Nie pozwalasz mu na to. Kontrolujesz każdy, nawet najmniejszy
ruch. Zabraniasz sobie popełnienia błędu, a wiatru stać się równym sobie
przeciwnikiem.
Bo
w tym pojedynku prawo zwycięstwa posiadasz tylko ty.
Uwielbiasz
też, gdy przychodzi moment lądowania.
Gdy
czerwone linie pozostają daleko w tyle.
Gdy
docierają do ciebie dźwięki trybun.
Gdy
zdajesz sobie sprawę, że wszystko się udało.
Uwielbiasz
wygrywać.
A
więc, Gregor… Kiedy zacząłeś mieć dość?
Kombinezon,
kask, narty, odnosisz wrażenie, że wszystko to ciąży na tobie niczym ołowiana
zbroja. Z trudem bierzesz oddech, który opuszcza twoje usta wraz z głębokim
westchnięciem. Głowa pulsuje od natrętnych myśli. Pierwszy raz od dawna nie
potrafisz ich odgonić.
Pierwszy
raz od dawna czujesz też niepewność, gdy siadasz na belce.
Gdy
wsuwasz się na jej środek.
Gdy
sięgasz do wiązań i sprawdzasz czy dobrze je zapiąłeś.
Gdy
unosisz głowę, aby spojrzeć w dół i zdajesz sobie sprawę z tego, jaki tak
naprawdę jesteś niewielki.
Innsbruck
rozpościera się przed tobą – stary, poczciwy, pełen zagadek. Przykryty śniegiem
i otoczony łańcuchami Alp, których szczyty majaczą wśród białych obłoków, znów
spogląda w twoją stronę. A wraz z nim morze falujących u podnóża Bergisel
czerwono-białych flag, szumiące tysiącami okrzyków i pieśni.
Ten
widok zawsze wywiera na tobie ogromne wrażenie. Podobnie jak w przypadku kilku innych
skoczni.
Ale
tu jest inaczej.
Tu
jest dom.
Słyszysz
trąby, słyszysz muzykę, słyszysz ludzi. Wszystkie dźwięki z łatwością
przebijają się przez mur koncentracji, o ile możesz tak nazwać tę cienką
ścianę, za którą pragniesz się schować. Nie przyłożyłeś się do jej budowy.
Zaledwie ustawiłeś kilka kruchych cegieł, które silniejszy podmuch wiatru może
z łatwością strącić. Ale jesteś na to przygotowany.
Tak
jak na to, co za chwilę nastąpi.
Tym
razem mięśnie proszą, abyś został na górze. Sam doskonale czujesz, że nie
chcesz tego robić. Pragniesz, aby chorągiewka jak najdłużej powiewała na
wzmagającym się wietrze. To daje ci czas, którego potrzebujesz i który mógłby
się nie kończyć. Patrzysz w stronę zjazdu i nie potrafisz wyobrazić sobie skoku,
który za chwilę oddasz. W swojej głowie wybijasz się i rozpływasz w powietrzu
tuż za progiem. Wiesz, że dzieje się coś złego. Nie na skoczni, ale w tobie.
Znowu. Nie potrafisz tego w żaden sposób zatrzymać. Straciłeś kontrolę,
zupełnie niespodziewanie i bez ostrzeżenia.
Jedyne,
co mogło cię uratować, właśnie ciągnie cię najmocniej na dno.
Zieeeh, Gregor!
Mimo
wszystko poczułeś to.
Ten
sam dreszcz przecina twoje ciało, budząc w tobie adrenalinę. W końcu coś
znajomego. Coś, co podziałało niczym pozytywny impuls. Wciąż patrzysz na
dwukolorowe morze, które uśpione na kilka minut wzburzyło się, gdy zasiadłeś na
belce. Czekali na ciebie. Tam na dole. Rodzina, przyjaciele, rodacy. Wszyscy. Prawie. Wołają twoje imię. Wyobrażasz
sobie, że je słyszysz - głośniej i wyraźniej.
Nie
umiesz powstrzymać uśmiechu. Rozluźniasz zaciśnięte na belce palce i słuchasz
tłumu. Twojego tłumu. Wiatr, ten sam,
który uniemożliwia ci wykonanie skoku, niesie odgłosy trybun i wywołuje
przyjemne uczucie w klatce piersiowej.
Sprawia,
że chcesz.
Jesteś
nawet w stanie uwierzyć, że tu i teraz może ci się udać. Jesteś w domu.
Nie możesz tego zepsuć.
W
końcu czerwono-białe pasy falują w powietrzu, dając znać, że to już ten moment.
Głęboki
oddech.
Jedź.
Po
raz tysięczny w swoim życiu znajdujesz się w położeniu, gdy nie możesz już
zawrócić. Belka pozostaje w tyle, a ty, świadomy tego, co zaraz nastąpi,
przyjmujesz odpowiednią pozycję. Nogi chyboczą się w torach, ale jak zawsze nad
tym panujesz. Jesteś coraz bliżej. Wiesz, co powinieneś zrobić. Wiesz, gdzie
Bergisel posiada ten punkt, z którego się wybijałeś, dwukrotnie skacząc tu po
zwycięstwo. Po prostu musisz w niego trafić.
Na
metr przed progiem masz ochotę zamknąć oczy, ale zamiast tego mocno zaciskasz
zęby i wstrzymujesz oddech.
Punkt.
Czy
znajdziesz go tym razem?
Czy
tak, jak w twojej głowie, rozpłyniesz się w powietrzu?
Już!
Wybijasz
się…
…
i lecisz.
Przecinasz
powietrze, czując ostry chłód na twarzy i silny ucisk w żebrach. Znów jesteś
‘pomiędzy’.
Pomiędzy
niebem a ziemią.
Pomiędzy
marzeniem a rzeczywistością.
Pomiędzy
zwycięstwem a porażką.
Masz
świadomość, do których granic zbliżasz się z każdą sekundą.
Wiesz,
że nie trafiłeś z wybiciem. Lecisz nisko nad zeskokiem i nie masz możliwości,
aby wykorzystać sprzyjający wiatr. Nie pozostaje ci nic innego, jak maksymalnie
naprężyć ciało i ułożyć je płyciej na rozstawionych nartach. Doświadczenie
podpowiada ci, że to jedyny sposób, aby wydłużyć ten skok nawet o żałosne pół
metra.
Chcesz
osiągnąć chociaż punkt konstrukcyjny, ale im jesteś bliżej lądowania, tym bardziej
tracisz nadzieję.
Tak.
Ty, właśnie ty odkrywasz, że ją miałeś. Tę cholerną matkę głupich, bez której
na skoczni - w miejscu, w którym liczyłeś jedynie na siebie i swoje
umiejętności - osiągnąłeś tak wiele.
Miałeś
nadzieję. Ale na co? Na to, że dziś się uda? Że ci pomogą tak jak kiedyś?
A
może po prostu myślałeś, że tu, w Innsbrucku, nie masz prawa przegrać z samym
sobą?
Niestety,
Gregor.
Poddajesz
się.
Przegrywasz.
W
momencie, w którym nartami dotykasz śniegu, masz wrażenie, że rozpadasz się na miliony
kawałków. Jak wazon mamy, który za twoją sprawą uderzył o podłogę salonu w
rodzinnym domu. W jednej chwili przestał istnieć. Ale ty jesteś. Jesteś, choć
czujesz, że jakby mniej.
Musisz
to dokończyć. Wjeżdżasz na przeciwstok, rejestrując poruszenie na trybunach.
Wiesz, że zawiodłeś. Nie tylko siebie, ale i wszystkich ludzi, którzy przyszli
tu między innymi dla ciebie. Dlatego się uśmiechasz. Machasz do kamery,
wzruszasz ramionami, śmiejesz się, choć jest to gorzki śmiech. Grasz. Chcesz
wszystkim pokazać, że jest okej; że trudno, nie udało się kolejny raz w sezonie
i akceptujesz to.
Skoczyłeś
117 metrów. Nie osiągnąłeś nawet punktu konstrukcyjnego i… i nic. Kompletnie
nic.
Wskazujesz
więc palcem w stronę rozbiegu. Odwracasz od siebie uwagę, wykorzystując osobę
swojego rywala w systemie KO. Wiesz, że za chwilę mu pogratulujesz i będziesz
szczerze cieszyć się z jego kolejnego fantastycznego występu.
To
nie wstyd przegrać z Noriakim.
Powtarzasz
to sobie, gdy ściskasz dłoń starszego o osiemnaście lat Japończyka. Twoja
radość z jego dobrego występu jest autentyczna. Naprawdę cieszysz się jego
skokiem, na chwilę zapominając o swoim. Wiesz, że gorzej zniósłbyś tę porażkę,
gdyby lepszym od ciebie okazał się jakiś gówniarz; taki, jakim ty kiedyś byłeś.
W przypadku Noriakiego przegrałeś z doświadczeniem. I kimś, kogo nigdy nie
traktowałeś jako rywala.
A
więc przegrałeś. Nie skoczysz w drugiej serii, wypchnięty z ostatniego miejsca
w gronie lucky looserów. W jakiś niewytłumaczalny sposób jest ci wszystko
jedno. Wypełniony obojętnością po prostu zarzucasz narty na ramię i kierujesz
się w stronę domków. Mijasz ludzi. Widzisz uśmiechnięte twarze przyciśniętych
do barierek dzieciaków, ale i dorosłych. Gdy zauważają, że nadchodzisz, wołają
cię. Proszą o autograf, o zdjęcie. Wahasz się, chcąc jak najprędzej stąd uciec.
Jednocześnie potrzeba pociechy pcha cię w kierunku kibiców. Twoich kibiców. Przecież twoja robota na
dziś jest skończona, co ci szkodzi? Zostawiasz kilka podpisów, posyłasz parę
szerokich uśmiechów do aparatów, dziękujesz za wsparcie. Gdy ktoś krzyczy,
żebyś się nie przejmował, obiecujesz, że nie będziesz. ‘Jest okej’, powtarzasz
i pokonujesz tę wyłożoną kibicami autostradę.
Dalej
nikt nie zwraca już na ciebie uwagi. Mijasz ludzi, choć może bardziej to oni
omijają ciebie. Nie słyszysz, abyś ktoś cię wołał. Przedstawiciele mediów stoją
niewzruszeni i nie proszą cię o żaden komentarz dla twojego żenującego występu.
Znikasz
coraz bardziej.
Gdy
docierasz do domku, jesteś wykończony. Masz ochotę zapakować się do samochodu i
pojechać do swojego mieszkania. Teraz, zaraz. Liczysz, że nikt nie będzie mieć
ci tego za złe. Po prostu potrzebujesz odpocząć, pobyć sam ze sobą, pomyśleć.
Stwierdzasz, że to dobry pomysł.
Sekundę
później przez całe twoje ciało przechodzi silny dreszcz. Na trybunach, które
zostawiłeś za sobą, wybuchła ogromna wrzawa. Jesteś niemal pewny, że tak głośno
na Bergisel jeszcze dziś nie było. Nawet przed twoim skokiem. Obracasz się
przez ramię, na którym trzymasz narty, w stronę skoczni, a na ekranie stojącego
przed domkiem Norwegów telewizora dostrzegasz twarz Hayböcka.
Waszego
kadrowego lidera.
Spodziewałeś
się, że kiedyś przestaniesz nim być?
Miałeś
świadomość, że przyjdą młodsi? Lepsi? Równie zdolni?
Że
to dla nich ludzie będą przychodzić na austriackie skocznie, a nie dla ciebie?
Czy
triumfując w tym samym miejscu trzy lata temu, przeszło ci przez myśl, że kiedyś
staniesz w cieniu innych, będąc zaledwie uzupełnieniem kadry? Kadry, o której
sile ty już nie stanowisz?
Nie
zostałeś przygotowany na bycie zastąpionym.
Ani
na myśl, że nie ma tu już dla ciebie miejsca.
Jeszcze
raz unosisz głowę i spoglądasz na wieżę Bergisel. Czujesz na twarzy pierwsze
płatki śniegu, a na duszy ogromne zmęczenie.
Odkładasz
narty.
I
znikasz.
_________________
To
będzie coś ważnego, coś, czym bardzo się ekscytuję i wobec czego mam duże
oczekiwania. Coś, do czego przede wszystkim mam ogromne chęci i zapał; co
zakorzeniło się w mojej głowie i nie chce z niej wyjść. Grzesiek wręcz krzyczy
mi do ucha, że chce być pisany. Więc będzie. I mam nadzieję, że tutaj nie
polegnę już na samym starcie, jak zdarzyło mi się już kilkukrotnie. Pau
powiedziała, że ci Austriacy są mi chyba pisani, a skoro Pau tak mówi, to coś w
tym musi być.
Tak
więc był Morgo, a teraz będzie Gregor.
I
wybaczcie mi to, ale muszę namieszać już na samym starcie. Wiecie, jak to ze
mną bywa. Albo i nie wiecie, bo jak nie znacie mnie i mojego pisańska, a
przygnała Was tutaj postać głównego bohatera, to muszę Was poinformować, że
przed poznaniem historii Gregora, trzeba zapoznać się z inną treścią, w której
ten tutejszy Grześ już wystąpił. Tak, tak, jestem nudna do porzygu, wiem! Ale
ja po prostu za bardzo lubię tego Schlierenzauera, którego wykreowałam w
Shattered (do nowych istotek: to takie
długie coś, co pisałam przez dwa lata i co jest moim największym osobistym
sukcesem, bo wytrwałam, bo się udało i w ogóle-w ogóle to jest historia mojego
życia). No, a jako, że ja zawsze chciałam mieć TAK wyrazistego bohatera
głównego, postanowiłam wyciągnąć go właśnie z Shattered. Jego, a także
tamtejsze postacie, bo ja do Shattered mam potwornie ogromny sentyment, tak jak
i do Gregora i tych Austriaków, tych takich najprawdziwszych, z Koflerem i
Morgensternem na pierwszym planie. Wiecie o co chodzi.
No
nic, mam nadzieję, że będzie mi się to dobrze (i regularnie) pisać, a Wam
czytać. Shattered zaczęłam przed maturą i je pomyślnie zakończyłam. Unsteady
rusza przed licencjatem, może się uda? A poza tym ten dwudziesty piąty dzień
miesiąca dobrze na mnie działa. Ach.
To
tyle. Z pierwszym rozdziałem widzimy się w styczniu.
Sezon
start, Emma start, Gregor start.
Trzymajta
kciuki!
W swoim życiu przeczytałam dotychczas jedno opowiadanie o Gregorze, które pokochałam, mimo tego, że był to okres, kiedy Schlierego nie lubiłam. Teraz zmieniłam swoje nastawienie (po części też dzięki Shattered, choć to może wydać się dziwne) i nie mogę się doczekać tego, co będzie dalej. Myślę, że Pau ma rację z tym, że Austriacy są ci pisani, ale ja bym dodała, że są ci pisani ci zagubieni, stojący na rozstaju dróg (gdzie nie stoi dobry Bóg) i nie wiedzący, co począć dalej ze swoim życiem oraz karierą Austriacy. W Shattered tak świetnie pokazałaś to, że Morgenstern to nie tylko wielki sportowiec, ale także człowiek, który boryka się ze swoimi problemami, weszłaś niemal do jego głowy, jak gdyby to nie była już tylko fikcja (a po przeczytaniu jego biografii tylko utwierdziłam się w przekonaniu jak genialnie przedstawiłaś postać Morgo i jego odczucia związne z tamtym paskudnym dla niego sezonem) i jestem przekonana, że Gregora też pokażesz nam od tej strony - zagubionego faceta, któremu los rzuca kłody pod nogi i który walczy o to, by powrócić do dawnej świetności.
OdpowiedzUsuń(Boże, ale ja peplam, chyba serio się za tym Świrlim stęskniłam).
Ściskam mocno i wysyłam dużo weny!
~ Twój Miran
OdpowiedzUsuńJak miło jest znów zaczynać komentarz u Ciebie ze świadomością, że będę mogła śledzić dalszy rozwój historii i wgryzać się w kolejne szczegóły i szczególiki. Brakowało mi tego, Emsior. I jestem taka dumna, że znów tu jesteś.
Gregor...jeszcze jakiś czas temu przyjęłabym to na takiej zasadzie: "meeeh, zGredzio, ale trudno. Czytam, bo Emsior pisze". łapiesz? A teraz tak mi dziwnie jakoś, bo kurcze- to jest jednak wyznacznik tej skokowej ery, która jakoś powoli zanika i przez to aż coś kłuje w środku. Bo nagle po tylu zwycięstwach, sukcesach, okresach całkowitej dominacji okazało się, że nie ma niezniszczalnych i wiecznych. A to strasznie przybliża do człowieka.
Ciekawa byłam, jaki będzie ten prolog, odkąd zaczęłaś o nim wspominać. Zastanawiałam się, jaką taktykę na niego obierzesz, bo nie ukrywajmy, że prologi takie są. Trzeba mocno chwycić czytelnika za serce i od razu wciągnąć jak najgłębiej w świat, który powstanie. Ja poczułam się wciągnięta chyba na samo dno gregorowej podświadomości. I to bardzo mi się podoba. Podoba mi się też to, że użyłaś do tego skoków w takim bezpośrednim przekazie. Jakby nie było jego środowiska naturalnego. Szacun ogromny za to, jak wlazłaś do jego głowy. Kurde- nadal robisz to tak, że aż mam dreszcze i jestem niemal przekonana, że takie miał myśli. I- chyba już tradycyjnie to napiszę- nie wpadłaś w żadną przesadę. Nie zignorowałaś dość mrocznych uczuć, dołujących, ale też nie pojechałaś tak, by było to nierealne. Gregor w tej sytuacji był prawdziwym Gregorem. Najbardziej uderzył we mnie ten fragment: „twarz Hayböcka. Waszego kadrowego lidera. Spodziewałeś się, że kiedyś przestaniesz nim być? Miałeś świadomość, że przyjdą młodsi? Lepsi? Równie zdolni? Że to dla nich ludzie będą przychodzić na austriackie skocznie, a nie dla ciebie? Czy triumfując w tym samym miejscu trzy lata temu, przeszło ci przez myśl, że kiedyś staniesz w cieniu innych, będąc zaledwie uzupełnieniem kadry? Kadry, o której sile ty już nie stanowisz? Nie zostałeś przygotowany na bycie zastąpionym. Ani na myśl, że nie ma tu już dla ciebie miejsca.” To robi ogromne wrażenie, zwłaszcza po tym, co się ostatnio działo, po książce Morgo i w ogóle. Strasznie mnie to ścisnęło za serce i nie chce puścić. To niby normalne- w sporcie przychodzą kolejni i zastępują innych, kiedyś wielkich. Ale to czasem zbyt bardzo boli. Jeszcze w takim miejscu, w jakim był Gregor. Innsbruck. Wszystkie wspomnienia, te najlepsze, z których był najbardziej dumny, cała radość. A potem tak po prostu „pstryk” i ktoś jest na twoje miejsce, ludzie mają nowego idola, a ty zostajesz sam. Cholerny problem wybitnych. Porażka boli ich znacznie mocniej. Jej, Ems, jaką Ty masz rękę do takich bohaterów. Wyłapujesz wszyściutko i ogromnie Ci tego zazdraszczam.
I jestem pod ogromniastym wrażeniem. Cały czas masz to coś, co sprawiało, że shattered mogłam czytać o każdej dnia i nocy. I czuję, że tutaj będzie coś wielkiego. Innego, ale wielkiego i super hiper wciągającego. Także pisz ładniutko, jak najwięcej. Czekam niecierpliwie do stycznia!
Besos!
xD ( nie mogłam już no)
O mamo. Bo ja to tak właściwie miałam się brać za wstawianie nowego rozdziału, ale w oczekiwaniu na włączenie laptopa postanowiłam przeczytać ten Twój prolog. Bo przecież mam pierdyliard rzeczy do nadrobienia, więc zacznę od najnowszego tekstu ;) A jak już przeczytam, muszę od razu skomentować. Bo potem zapomnę oczywiście. I wiesz co? Kompleksów się jakichś nabawię. Bo to jest świetne. Po prostu świetne. Nie mam nic więcej do powiedzenia. Po prostu jestem zachwycona.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że Gregor w twoim wykonaniu będzie szczególny. Wyjątkowy. Może dlatego, że podzielam zdanie Pau - Austriacy faktycznie są ci pisani. Może dlatego, że to ten Schlieri, którego (chyba wszystkie) tak mocno polubiłyśmy u Uszonelki. A może dlatego, że zabrałaś się za niego Ty. A Ty wszystkie teksty, za które się zabierzesz, zamieniasz w złoto i co do tego nie mam żadnych wątpliwości.
OdpowiedzUsuńTak samo jak nie wątpię, że ta historia będzie równie dobra jak Shattered i pokażesz nam Gregora, który gdzieś na drodze swojej kariery zgubił całą radość ze skoków i teraz usilnie walczy o powrót. I wróci silniejszy.
Pisz nam, eMilko.
Całuski! :*
PS. Ech, sorki za tę nijakość, chyba wyszłam z wprawy. Postaram się poprawić!
Ems, ja kocham Twój styl, naprawdę kocham! <3
OdpowiedzUsuńTen sam początek jest taki... taki...
(może ja sobie pójdę i wrócę, jak już znajdę słowa, które uda mi się sklecić w sensowne zdania?)
"Gdy unosisz głowę i spoglądasz w dół na rozpościerającą się przed tobą twoją własną drogę do nieśmiertelności." - exegi monumentum, oj tam. Uwielbiam ten motyw! <3
Ja sama lubię wchodzić skoczkom do głowy (nie "na głowę" bo to różnica), ale Tobie udało się to fenomenalnie. Mam przed oczami tego gifa z Grzesiowego skoku, naprawdę TAK MUSIAŁO BYĆ, ja nie widzę innego wytłumaczenia.
Ach, cieszę się że nadrobiłam Shattersów, bo to kawał dobrej roboty jest, wiesz? I tamtejszy Grześ też jest kawałem dobrej roboty, więc cieszę się, że będziesz tu o niem skrobać.
No, tyle ode mnie. Czekam, czekam bardzo.
Jej, co to był/jest za piękny dzień! <3
Odwykłam od komentowania tak bardzo, że zupełnie nie wiem, co mi z tego wyjdzie. W dodatku prawie nigdy nie komentowałam na żywo. Kilka wywnętrznień na tt, a później odkładałam tekst, aby się odpowiednio uleżał w mojej głowie i dopiero wracałam (albo i nie ostatnimi czasy :(). No ale teraz muszę skomentować od razu i chyba obie doskonale wiemy dlaczego. Gregor. Nie, chwila. TWÓJ GREGOR! Ten który skradł moje serce w Shattered, ten który sprawił, że i na tego prawdziwego spojrzałam łaskawszym okiem. Tylko do tej pory jakoś tak całkiem nieźle mi szło rozgradzanie tego prawdziwego zGreda od Twojego Gregorego. Nawet jak czytając MorgoNelkę przyłapywałam się na tym, że najbardziej uwielbiam go za te cechy takie typowe dla niego prawdziwego, to było to chyba takie okołoskoczne. Mogłam jednocześnie uwielbiać tego gościa stworzonego przez Ciebie i wybuchać nienawiścią, gdy widziałam jego mordkę na skoczni. A teraz? Może odrobinka w tym zasługi tego czasu bez niego, tego że uświadomiłam sobie, jak jest pusto i że jednak troszeczkę tęsknie nawet za tym nielubieniem go. Jednak przede wszystkim to Twoja zasługa, bo idealnie potrafisz złapać jakieś takie punkciki charakterystyczne dla danego skocznego bohatera (wtedy Morgo, teraz Gregor), a później wgryźć się w jego rozchwianą (że tak tu pojadę tytułem) duszę. W ten sposób sprawiasz, że kupuję go bezgranicznie, że naprawdę czytam i wierzę, że on naprawdę może taki być/tak czuć/tak myśleć. W dodatku książka Morgo pokazała, że w dużej mierze naprawdę tak jest, a Twoja fikacja niemal nie różni się od rzeczywistości. Dlatego już się kurde blaszka boję, bo jak naprawdę Greg ma być taki, jak już go leciutko nakreśliłaś. Ło mamusiu, Aieczka jest biednym, zakochanym stworzonkiem, oczekującym końca świata, bo już nic dalej po tej miłości istnieć nie może!
OdpowiedzUsuńEhhh, dobra, wróćmy na ziemię. Przecież ja zobaczę jeden wyraz triumfu na jego gębie i od razu ta miłość pryśnie. On może istnieć tylko jak mu nie idzie/nie ma go.
Któraś z dziewczyn powyżej napisała, że faktycznie są Ci pisani ci Auci, ale ci którzy stoją na rozdrożu w swoim życiu i karierze. W pełni się z tym zgadzam. Tworzysz ich idealnie, bo są ludzcy. Po prostu ludzcy - popękani albo rozchwiani. Są idealni, bo są tak totalnie i cholernie nieidealni. W dodatku nie popadasz w przesadę, nie mam ochoty potrząsnąć takim ludzikiem i kazać mu się wciąć z garść zamiast tylko marudzić, ale po prostu mu współczuję/rozumiem go/beczę. A ten prolog jest właśnie taką perełką, bo czytając gazety, wyobrażając sobie to wszystko co działo się z Gregorem przed zawieszeniem kariery myślałam sobie - a idź w piz du, jak ci tak źle i trudno. Nie jestem zbyt wrażliwym osobnikiem, a już szczególnie w kontekście Grega. Tutaj jednak działo się ze mną coś naprawdę dziwnego - nieco przerażającego z punktu widzenia, że to Gregor ale naprawdę pięknego i wspaniałego z punktu widzenia czytelnika - bo chwilami chciało mi się płakać (bo to ogólnie takie prawdziwo smutne, jak napisałam na tt, ale też z takiego wzruszenia, takiego sentymentu) a chwilę później się uśmiechałam, bo razem z nim przypominałam sobie jak to było, jak on sam był wdzierający się do kadry młodziakem. A najdziwniejsze było to, że chyba pierwszy raz zobaczyłam, że może on faktycznie ma w sobie takie skoczno-człowiecze uczucia. Bo tak, u Uszatych uwierzyłam, że on człowiecze uczucia i odruchy ma, ale nie w kwestii skoków. W kwestii skoków on zawsze był dla mnie takim zapatrzonym w siebie pajacem, który myśli że jest niewiadomo co, legendą skoków itd. A tutaj... Tutaj widzę gościa, który jest całkiem normalny i jak każdy normalny człowiek coś kocha całym sobą a później nagle to traci i to go przytłacza, przerasta, chyba odrobinę przeraża. Niby już siadając na belkę czuł, że to nie to, że skoki nie sprawiają mu tej samej radości, ze nie daje rady, a jednak miał te przeklętą nadzieję. To chyba był taki punkt który mnie z kolei przerósł.
+
Jak przeczytałam o tej jego nadziei, to coś we mnie pękło. Gregor mający nadzieję na dobry skok. To było takie coś: 'o żesz ty we mordę jeża, nie wiem co powiedzieć'. Bo przecież to Greg, ta maszynka do wygrywania bez uczuć, jedynie z tym odbrzydliwo-paśkudnym wyrazem triumfu na gębie. On i nadzieja, że mu sie uda dobrze skoczyć. Ludzie święci, świat się kończy. Tym bardziej, że to nie było takie moje 'buhahhaa, zGred i nadzieja, nie w tym życiu', tylko TAK, wierzę Tobie, wierzę Gregorowi, że naprawdę w tamtej chwili, w tamtym okresie mógł już mieć co najwyżej nadzieję na dobry skok. A później jeszcze to o Kasaim. Takie drugie bum, bo ja zawsze widziałam go jako gościa pozbawionego jakiegokolwiek szacunku dla starszych, utytułowanych, lepszych, a tutaj to jego takie ciepłe podejście do Noriakiego. Ło mamusiu, aż westchnęłam.
UsuńMogłabym wymieniać tak po kolei te moje BUM, westchnienia i OJEJ ze ściśniętym gardłem, bo w sumie każde kolejne zdanie niosło za sobą którąś z tych reakcji. Jego podejście do kibiców, jego samotne przejście przez strefę mediów, aż w końcu ta część z Miśkiem. To chyba była najbardziej raniąca i znamienna scena. Największe wyzwanie dla mojego rwącego się w tamtą stronę serducha. Tłum zapomina, tłum kocha tego, kto jest na szczycie. Tylko prawdziwi kibice są na zawsze, na dobre i złe. Dlatego miałam tak ogromną ochotę wejść w ten tekst i go uściskać w tamtym momencie. Nawet jeśli nigdy nie byłam i nigdy nie bedę jego kibicką. To musi być potworne uczucie, kiedy zostajesz odsunięty na boczny tor i to tak naprawdę w tak młodym wieku, tak gwałtownie i niespodziewanie. W dodatku Gregor... no nie oszukujmy się, on przez 10 lat był pępkiem skoków. Nie tylko swojej kadry, ale całych skoków. Pupilek, gwiazda od najmłodszych lat. Może to właśnie było najgorsze, to że zaczął tak młodo, to że nie odsuwał się na bok kroczek po kroczku, zastępowany przez młodszych, ale wciąż pozostając takim mentalnym liderem. Nie odciągnęła go od skoków dorosłość (żona, dzieci, codzienność). To wszystko przyszło za szybko, za gwałtownie bez zapowiedzi i chyba najbardziej obrazują to te ostatnie słowa, że czuł na duszy zmęczenie. To normalne ale za kolejne dziesiec lat skoków i powolnego oddawania pola młodszym. On ma jeszcze coś do pokazania w skokach, ma jeszcze coś do zrobienia! A Ty, mam nadzieję, nam to opiszesz tak wspaniale i pięknie jak ten prolog. Nawet kosztem końca świat, który spowoduje moja miłość juz nie tylko do Twojego pisanego Grega, ale do tego prawdziwego.
Trzymam kciuki Ems, bardzo mocno i dziękuję Ci za tą historię, bo czuję że będzie niezwykła, że będzie taka jakiej w obecnych prevcowych czasach ogromnie, ale to ogromnie nam trzeba.
Wierzę w Ciebie, a tym prologiem udowodniłaś, że ta wiara nie jest bezpodstawna. Ten prolog to cudna perełka. Coś naprawdę wspaniałego, a najlepszym dowodem jest to, że ani razu podczas czytania nie pomyślałam, że nie znoszę drugoosobowej narracji. Po prostu napisałaś tak wspaniale, że pochłonęły mnie słowa, pochłonął mnie Greg, po chłonęła mnie skocznia i niesamowity opis chęci oraz samego lotu, a forma narracji odeszła na drugi plan.
Pozostaje mi zatem czekać na jedyneczkę.
Kocham Ciebie, TWOJEGO Grega i tę historię <3
Oh Waltah, co tu się wydarzyło! Serducho mi zaraz wyleci z klatki piersiowej a tu dopiero prolog, dziękuję, dziękuję, teraz nie zasnę.
OdpowiedzUsuńA serio, już czuję ten gregorowy klimat i ja naprawdę tęskniłam za twoim pisaniem tak bardzo, że ehh, no cóż ja mogę napisać?
Narracja nieco odbiegająca od twojego stylu, ale idealnie pasująca do tego opisu, całego procesu przygotowania do skoku i emocji Szliriego. Nie chcę pisać od razu, że pewnie będzie trudną postacią, wolę spokojnie poczekać do stycznia i zobaczyć co będzie się działo w jego długaśnej głowie.
Emma <3 Gregor <3 Styczeń <3
Hehs, no po prostu czekam XD
WDECH.
OdpowiedzUsuńWYDECH.
O BOŻE. Czy ja to w ogóle potrafię SKOMENTOWAĆ? Spodziewałam się, że będę tu riczeć, piszczeć, wyznawać miłość i mówić jak Ci do twarzy z tą, moją najkochańszą z wredot. A tym czasem te emocje były tak żywe, że płakałam. No bo jak bym mogła nie płakać? Ale może o tym za chwilę.
Zacznę od tego, że ja jestem ogólnie przeciwniczką pisania o Gregu. Chyba w ogóle nie wiem czy czytałam kiedyś opowiadanie z nim w roli głównej. Raczej nie. Zawsze był tylko kumplem/rywalem któregoś z chłopaków. I to mi pasowało. Bo to nie jest jakiś tam skoczek, z którego można pisarsko zrobić wszystko, wybierając go na głównego bohatera. Albo ktoś zmieni go w fikcyjną postać, która nie ma nic do rzeczy, albo w totalnego gbura, debila i idiotę. I wiesz? Dlatego właśnie zaczęłam nieludzko się nakręcać, (budząc w sobie głupią hotkę lat 14),gdy okazało się, że Ty o nim napiszesz. Bo pokazałaś w Shattered, że bierzesz tych Autów takimi, jakimi są w realu. Nic nie udoskonalasz, ani też nie niszczysz. Są wielkimi legendami, ale są też przerażająco ludzcy. Zresztą biografia Morgo, chyba to dobitnie potwierdziła. Na każdym kroku, mogłyśmy tylko myśleć, że przecież to już czytałyśmy. Tylko w formie bardziej doskonałej. I ja się w sumie już trochę zaczynam bać. Bo skoro to mnie tak wbijało w fotel przy Morgim, którego po prostu od lat lubiłam i szanowałam, to co będzie z tym wrednym stworzeniem, które właściwie jest moją największą skoczną, oraz pierwszą ogólnie rzecz biorąc miłością? Wiem, że już ryczałam przy tym wczoraj (i to nie było riczenie, tylko prawdziwe łzy w oczach).
No dobra. Fajnie mi się gada i zajmuje Ci miejsce pod rozdziałem, ale chyba najwyższy czas przejść do tego Innsbrücku. Trochę na szczęście, ale trochę też niestety. Bo najtrudniej gdy rzecz bolesna jest równocześnie piękna w cholerę.
Król. Król skoczni i król skoków. Wirtuoz techniki latania, jak to się darł, któryś z naszych komentatorów, gdy bił rekord liczby zwycięstw. Chyba nikt w niego nie wierzył gdy się pojawił. Miał 16 lat i ani deka strachu czy obaw. Po prostu właściwy człowiek, we właściwym czasie i na właściwym miejscu. Kochał to co robi, był cholernie głodny każdego skoku. Cała drużyna Austriacka była wtedy najwspanialsza na świecie, ale idealnie uchwyciłaś, że on czuł, że ten tłum pod Bergisel jest jego i wyłącznie jego. 'Bo w tym pojedynku prawo zwycięstwa posiadasz tylko Ty'. On się nie zastanawiał co robi, gdzie go to zaprowadzi. Po prostu wyłączał wszystko i był sam tylko z wiatrem. Tak mówimy o tych warunkach pogodowych obecnie. Że będzie słaby konkurs, bo wieje z tyłu, albo kręci. A jemu mogło kręcić. Czy ktoś się w ogóle zastanawiał nad kierunkiem podmuchów, kiedy tak szalał? Nie. Bo to była maszynka do wygrywania. Mógł tylko podnosić ręce w tryumfalnym geście, lub ewentualnie stukać się demonstracyjnie po głowie, gdy przedobrzył i musiał podnosić się z zeskoku.
Chyba dyskusja czy jest największym skoczkiem w dziejach świata, czy oszustem i pupilkiem tych całych Hofferów i Tepesy, toczyła się w nieskończoność. A przecież nie był jedyną olbrzymią gwiazdą. Ale nikt nie wykłócał się tak żywo o Małysza, Ammanna ani o Morgiego. Bo jego można było tylko pokochać, albo znienawidzić.
Zresztą co ja się tu produkuję? Jak Ty tu tak prosto i krótko opisałaś cały ten mechanizm. Jakby ożywiłaś narty, belkę, próg i zeskok. Zrobiłaś z nich jego świat. Magiczny i nienaruszalny dla realnego świata. Nie tylko w sensie wiatru i śnieżycy, ale także ludzi, którzy byli z niego wyłączeni. Mogli tylko podziwiać widowisko. Lub jeśli koniecznie chcieli to zazdrościć. Jasne, zaznaczyłaś tu taką nutkę egoizmu, która nie da się ukryć, też nie jest tylko twoim literackim wytworem wyobraźni. Ale to chyba taki egoizm, który z uśmiechem dało się wybaczać, choć musiał być męczący dla otoczenia, o czym w sumie Morgi pisał w swojej biografii.
No cóż. Jak to się mawia 'wielkim wolno więcej'. Osobiście to uwielbiałam, choć osobom, które widują takiego geniusza codziennie, musi być dość trudno. Ale myślę, że akurat o tym to będziesz pisać w kolejnych odcinkach, gdy pokażesz jego życie po za skocznią.
UsuńNikt nie wierzył, w to co on potrafi. Ale też nikt nie wierzył, że to się kiedyś może skończyć na dobre. Przecież nie da się zapomnieć, tego co ma się w genach. Nie da się zniknąć z własnego świata. Tylko niestety... Można go najwyraźniej gdzieś zgubić. I tu muszę zacytować jedno z dwóch najboleśniejszych zdań Twojego tekstu. 'A więc, Gregor… Kiedy zacząłeś mieć dość?'. Zwykle za takimi załamaniami idą wypadki, jakieś wielkie kłopoty, konkretne sprawy... A tu? Trafiłaś w punkt, najgorsze było, że on nie wiedział o co właściwie chodzi. Czemu wszystko przestaje działać. I nie bolały go same krótkie skoki. Tylko fakt, że go to już nie cieszy. Że powietrze przestało być jego prywatnym światem, stając się obce. A on nie wybija się w nie jako król, tylko jako zwyczajny, kruchy śmiertelnik.
Często zapominamy, że Ci wielcy też są ludźmi. Oni sami o tym zapominają. A przypomnienie sobie jest czymś strasznym. Bo powoduje pustkę. W tym przypadku taką, która jest gorsza niż ból.
Usiadł na belce i chciał to sobie wszystko przypomnieć, nie? Ten sam Innsbruck. Widoki. Śnieg. Czerwono-biało-czerwone flagi szalejące w powietrzu. Pisk kibiców. Nic się pozornie nie zmieniło. Tyle... Że on się zmienił. Ludzie nie mogą tego jeszcze zobaczyć, ale on to czuje. I boi się, iż wszyscy to poczują gdy znajdzie się już na dole.
Ale daje się ponieść chwili. Znowu czuje, że ten tłum jest jego. 'Tam na dole. Rodzina, przyjaciele, rodacy. Wszyscy. Prawie'. Pomyślałam sobie, że to 'prawie' to aluzja do medialnych rewelacji o jego rozstaniu z dziewczyną i załamanym sercu. Nie wiem jak to było naprawdę i jaki miało na załamanie gregorowej formy faktyczny wpływ, ale pewne jest, że strasznie go wkurzyło, że dziennikarze się w to wpieprzyli. Miałam wrażenie, że to dlatego postanowił zniknąć. Ale dobra, nie gdybam. Ty to nam wyjaśnisz wszystko jak trzeba. Masz dar czytania w móżdzkach tych autowych głuptasów❤️❤️❤️
I dlatego chcę Cię przytulić za interpretację jego uśmiechu wtedy. To nie było robienie dobrej miny do złej gry. Jeszcze nie. Nie na górze. To był szczery przypływ tej całej głupiej nadziei. Bo przecież człowiek instynktownie powinien się cieszyć na widok swojego prawdziwego domu. Gdzie może wszystko wrócić na dobrą drogę jak nie tam? Tylko ta nadzieja obumiera mu z każdą sekundą. Z prośbą mięśni, aby nie odbijał się od belki. Ze zbliżeniem się do progu. Z pieprzonym poczuciem, że z tego skoku już nic się nie wyciągnie. Z próbą zapomnienia o własnej porażce przy skoku Kasaiego. Z autentyczną - co podkreśliłaś - radością z wyniku Japończyka. To już nie ten bezczelny nastolatek, który myśli tylko o sobie. To dorosły facet, wiedzący jak się zachować i mający ludzkie uczucia oraz odruchy. A jednocześnie czuł jak cały wrze. Jak chętnie by rozpieprzył roślinki z zeskoku, własne narty czy cokolwiek co by było pod ręką. Ale nie może. Czuje, że bardziej pomoże mu chwilka samotności. Chowa się i liczy, że JEGO tłum mu to wybaczy.
I dochodzimy do drugiego najboleśniejszego momentu, o którym też chwała Ci jednak, że nie zapomniałaś. Najboleśniejszego przede wszystkim dla samego Grega. Końcówka tej pechowej pierwszej serii. Doskonale to pamiętam. I choć ja Michiego bardzo lubię i dobrze mu życzę, to wtedy chciałoby się temu tłumowi zrobić jakąś krzywdę, choć to brzmi śmiesznie i nie wyobrażam się bierze nagle jakiegoś zbiorowego lamentu całych trybun.
Ale cóż. Gregorowa filozofia nagle upadła. Okazało się, że one nie są jego. Że liczy się po prostu aby austriacki zawodnik był na szczycie. I że jak sobie pomyślał, króla da się zastąpić...
Może to uwaga trochę nie na temat, ale katuję pisząc ten komentarz coldplayowe 'Viva La Vida'. Zawsze jak tego słucham, tylko od razu widzę jego karierę i ten ostatni, nieszczęsny Innsbruck. A Twoje pisanie i to jak dałaś radę tamten moment przedstawić tylko wzmocniło ten efekt.
UsuńTo w pewnym sensie jest kontynuacją Shattered, nie? Więc zakończę tym cytatem z chyba ostatniego rozdziału. 'Na końcu zawsze jest dobrze. A jeśli nie jest dobrze, to to jeszcze nie jest koniec'. I tyle.
W końcu Ty lubisz się trzymać faktów w opowiadaniach. Więc musi być jeszcze z niego dużo radości. Tutaj i w realu.
No. Wstyd trochę publikować ten komentarz, ale ściskam z całej siły kciuki za was oboje❤️ I cholernie dobrze, że wróciłaś, niech Ci to krowa pracowicie wynagradza każdego dnia i każdej nocy. Bo niektórzy nigdy nie zapomną jak się pisze. Szczególnie o różnych przekochanych, alpejskich połamańcach.
A Greg też wróci.
Buziaczki Ems:*
PS. Ja nie wiem czy serio aż tyle pieprzę, czy muszę dzielić te komentarze bo je wstawiam z telefonu. W każdym razie przepraszam xD
Droga Emmo,
OdpowiedzUsuńnawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że wracasz z czymś dłuższym! I jeszcze w dodatku austriackim. I austriackim w tym najnajnajlepszym i tró wydaniu. I żeby jeszcze było mało, wracasz z shatteredowym Gregorem! To tyle szczęście, że mi się aż w serduszko nie mieści. Tyle dobra od Ciebie, tyyylee!
Ale do rzeczy.
Zawsze podziwiałam to, jak realnie oddajesz emocje, które targają bohaterami. I tu też to mamy, zupełnie jakbyś siedziała w głowie Gregora i widziała wszystkie jego myśli oraz wątpliwości.
Nawet, jak przychodzi gorszy okres, nie od razu człowiek uświadamia sobie, że coś przestało działać, a to, co robi nie ma sensu czy też za bardzo męczy. U Gregora momentem takiego uświadomienia sobie stanu rzeczy był Innsbruck, co było podwójne gorzkie. W końcu to jego dom. Miał jeszcze jakąś nadzieję, że znajome ściany (ściany, tak) pomogą mu odepchnąć się od dna i wrócić na szczyt, ale jak szybko się okazało, były to tylko płonne nadzieje. I się poddał, bo nie widział innego wyjścia. Całe życie wygrywał, nie był przygotowany na to, że kiedyś spadnie ze szczytu. Cóż, życie lubi zaskakiwać.
Wiem, że nikt piękniej i lepiej nie napisałby historii o Gregorze, zwłaszcza tej, która zaczyna się w tym punkcie. I jestem pewna, że to będzie Twoja kolejna wyjątkowa historia. Jesteś niesamowita w pisaniu i ja tylko mogę czytać Cię z zapartym tchem. No mistrzyni!
Ale
właściwe pytanie
to
CO TO ZA STYCZEŃ
to mi się zdecydowanie nie spodobało.
Ale i tak Cię pozdrawiam i całuję w główkę. Wiedz, że bardzo mi się podobała, ale że jestem beznadziejna w komentowanie i to wybitnie eh, więc bardzo Cię za to coś przepraszam.
KC!
PS. I proszę o duuuużooo Koflera!
Gregor, c'nie? Shatteredowy. Gregor.
OdpowiedzUsuńUpadły, rozbity, kompletnie nie taki, jaki był kiedyś, jakim go wszyscy widzieli. Kurczę, jak wspominam, jak on wtedy skakał, te ostatnie konkursy, to boli mnie serce. A jeszcze, jak czytam, jak ktoś oddaje te jego emocje w TAKI sposób, to mam gęsią skórkę, ok.
Ale on wróci, przecież wróci, już niedługo.
A poza tym to kurczę, shattered. Już ci napisałam trochę, jak ważna jest dla mnie tamta historia. A tu do niej wracamy, przynajmniej częściowo.
Już się cieszę i nie mogę doczekać
Widziałam na twitterach, że dodałaś prolog i mówię sobie: "kurcze, szanowna, fajnie będzie coś poczytać przed snem, nie? A już zwłaszcza coś od Emmy (mając w pamięci Shattered - przyp. red.)". A tu teraz...
OdpowiedzUsuńWOW
JEDNO WIELKIE WOW
Wbiłaś mnie w fotel. A tak właściwie to w łóżko, na którym leżę i próbuję coś sensownego napisać moimi grubymi paluchami na klawiaturze telefonu (za jakiekolwiek błędy już z góry przepraszam, ale ja na dłuższą metę nie umiem w klawiatury telefonów komórkowych). No właśnie. Próbuję. Bo jak ja mam ów prolog skomentować,skoro brakuje mi słów. Nawet nie odpowiednich słów, tylko ich samych. Bo to jest po prostu fantastyczne. Czuję się, jakbym to ja sama skakała. Jakby kiedyś była super-podziwiana przez tłum, który teraz znalazł sobie kogoś na moje miejsce. Ktoś mnie zastąpił. Bo ja nie daję rady. Bo się wypaliłam i nie mam tego czegoś, co miałam kiedyś, dzięki czemu wygrywałam. Jestem rozbita. Jak Gregor. Przekazałaś jego emocje tak autentycznie, że aż nie mogę się doczekać stycznia. Bo jak ja mam teraz żyć, nie wiedząc, jak się czuję dalej? Jak potoczy się mój... eeee, Gregora, los?
I choć za Schlierenzauerem osobiście nie przepadam, to przepadam za tobą. I twoim pisaniem. Więc czekam. Z utęsknieniem.
<3
tak, tak, tak ;) sama postrzegam postać Gregora podobnie (powrócę z chę). Ostatnio Sjoen też zrezygnował z udziału w konkursach bo nie ma ochoty na skakanie, a przecież to kolega Gregora. Może złapał depresję od niego (oczywiście żartuję). Trochę to przygnębiające.
OdpowiedzUsuńA zdanie ,,Nie zostałeś przygotowany na bycie zastąpionym." to mistrzostwo! W sam punkt i musisz mi uwierzyć, że aż zaklaskałam w dłonie po jego przeczytaniu. W sumie to chyba kojarzysz mi się osobą, która ma doskonałe pointy i ostatnie zdania czy to rozdziału, czy opowiadania.
Trzy rozdziały to dość mało, ale zapewne dostosujesz do tego ich długość, więc nie mogę się już doczekać stycznia, a tymczasem powrócę do shattered.
ahhhh, jak zwykle tłoczno. fenomen, ale wspaniały. zawsze się w takich sytuacjach zastanawiam, co by tu mądrego napisać, by się jakoś wybić z tego zgiełku, jednak widzę, że już na starcie zapewniłaś mi fejm, więc na szczęście nie muszę się aż tak wysilać. zastanawiałam się, czemu ktoś mnie tu ciągle w komentarzach przywołuje, a tu chyba sama już własnych mądrości życiowych nie pamiętam.
OdpowiedzUsuńmyślę, że po prostu czujesz austrię, że jest Ci bardzo bliska sentymentalnie i że to się przekłada na lekkość pisania, a co za tym idzie również i lekkość czytania. czasem to się zdarza, i to jest super.
przepraszam, ale mam ostatnio jakąś manię stawiania przecinków przed "i" dla podkreślenia dramatyzmu.
o gregorze dużo już mówiłam, bardzo dużo. był moją ulubioną postacią w shattered bez dwóch zdań. pewnie głównie dzięki ciętemu językowi i rozczulającej mnie złośliwości, ale pewnie również dlatego, że jakoś tak pozwalał spojrzeć na sytuację z perspektywy osoby trzeciej i poniekąd łagodził swoją postacią napięcie, które się czasem pojawiało, gdy na scenę wkraczały dramy. mam wrażenie, że bredzę i że hiszpania wyżarła mi mózg, ale w skrócie chodzi mi o to, że bez niego tamto opowiadanie bardzo, bardzo wiele by straciło - nie czułam tego chyba w stosunku do żadnego innego drugoplanowego bohatera, choć lubiłam chyba wszystkich albo prawie wszystkich. myślę, że to o czymś świadczy.
nic zatem dziwnego, że cieszę się z jego powrotu. sądzę, że tutejsza moja wypowiedź nie będzie się zbytnio różniła od tego, co napisałam ostatnio u grin, bo sam wątek na razie jest podobny, mamy mistrza, który mistrzem być przestaje, ostre zakręty na dotąd idealnie prostej drodze i wreszcie jakieś ślady człowieczeństwa u gościa działającego przez lata jak automat. schlierenzauer jest bardzo specyficzny, wydaje mi się nieraz, że jego można albo kochać, albo nienawidzić, choć z drugiej strony nijak ma się to do mojego własnego stosunku do niego. zatem znowu opowiadam brednie i sama sobie przeczę (choć rousseau podobno też tak robił, a jednak okazał się człekiem wybitnym). anyway, pojawia się gregor na rozdrożu, gregor, którego życie się zmienia, gregor, który wreszcie schodzi z okupowanego latami szczytu. dobry materiał na pisanie, tak myślę, i na pewno świetnie sobie z nim poradzisz, chociaż wchodzenie w sposób myślenia sportowca stojącego nad przepaścią może być dość trudne. oczywiście natychmiast muszę zacząć się zastanawiać, czy on się teraz jakoś oderwie od skoków na dobre, czy wciąż będzie balansował między nimi a życiem bez nich - to takie naturalne pytania, które prolog chyba musi ze sobą ciągnąć, choć nie można się rzecz jasna póki co spodziewać żadnych odpowiedzi. na te odpowiedzi będę właśnie czekać.
bardzo przyjemny szablon i bardzo wdzięczna narracja, którą lubię, chyba za specyfikę i pewne odstępstwo od normy. ona również nie daje takiego pola manewru, jak trójka, ale jest na pewno jakimś ubarwieniem i mnie osobiście bardzo dobrze się to czyta. jeśli mogę mieć jakieś ciche zastrzeżenia, to tylko do tego, że na razie poznajemy jedynie gregora, ale spodziewam się, że ten niedosyt zostanie niebawem zaspokojony.
szkoda go trochę. tylko że to chyba tak czasem musi być. kiedy byłam nieco młodsza, zastanawiałam się, czy na schlierenzauera jest jakiś sposób, czy istnieje coś, co może go złamać. to było głupie, bo na każdego człowieka taki sposób istnieje. i to się tutaj uwidacznia. największy problem tkwi w nim samym, w jego zmęczeniu, w jego wypaleniu, w jego wyczerpanej głowie. bardzo to prawdziwe, szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę rzeczywistość. i tak, jak pisałam u grin, tak tutaj mogę powtórzyć to samo - życzę mu, by się z tego pozbierał, i realnie, i u Ciebie, bo to aż przykre i ściska za serducho, szczególnie jeśli się go pamięta jako swoją ukochaną postać z shattered.
nie mam już siły napierdalać w klawiaturę, chciałam tylko powiedzieć, że fajnie widzieć Cię z powrotem. skoro nie mogę pisać, to chętnie chociaż coś poczytam, także do dzieła. ucałowania!
O jaaaaa cieeee! W sensie, ze #płotekGregor od Neli?
OdpowiedzUsuńRozpływam się na tysiące kawałeczków i z pewnością tutaj będę, bo dzięki tobie pokochałam austriacki światek i tego blondyna co był i tego szatyna co tutaj będzie.
To ten punkt zwrotny, to załamanie, wypalenie i wszystko spod twoich paluszków <3
Jedynka, zapraszam : http://sublimacyjnie.blogspot.com/
UsuńUwielbiam opowiadania, w których główny bohater już na starcie znajduje się na krawędzi, kiedy rozsypuje mu się zarówno życie prywatne, jak i zawodowe, a później możemy obserwować, jak z mozołem odbudowuje cały swój świat, cegiełka po cegiełce. Tak było w Shattered, tak prawdopodobnie będzie i tutaj. Można zauważyć jednak pewną zasadniczą różnicę - historia Popaprańców zaczęła się zupełnie inaczej, lekko, humorystycznie, tutaj natomiast od razu jest poważnie.
OdpowiedzUsuńGregor jest trudnym bohaterem, o wiele trudniejszym niż Thomas, bo Morgiego nie da się nie lubić, nawet wtedy, gdy narobi głupot, natomiast Schlierenzauer to zupełnie inna bajka. Wśród kibiców zazwyczaj wywołuje skrajne emocje - albo się go kocha, albo nienawidzi. Osobiście nigdy nie darzyłam tego skoczka zbyt wielką sympatią; jego cwaniactwo i pyszałkowatość to nie są tylko legendy, o czym można było się dowiedzieć chociażby z thomasowej autobiografii. Gregor ma mnóstwo wad, ale jest również urodzonym zwycięzcą, a sport uwielbia wyraziste osobowości.
Sytuacja, w której się znalazł bez wątpienia jest dla niego lekcją pokory; bo nagle okazuje się, że owszem, nadal jest jednym z najlepszych skoczków w historii i jego osiągnięć nikt nie kwestionuje, ale nie jest już niezwyciężony. Dotarł na sam szczyt, ale zaliczył także bolesny upadek, a wiadomo, że upadki z największej wysokości są zawsze najbardziej dotkliwe. Najważniejsze jednak, że jest w nim chęć powrotu do skoków, który jednak wiąże się ze sporym ryzykiem - czy uda mu się nawiązać do sukcesów z przeszłości? Czy nadal będzie w stanie rywalizować ze ścisłą czołówką? Czy wytrzyma presję? Mnóstwo pytań, niewiele odpowiedzi, ale wierzę, że mu się uda. Bo Schlieren to fighter i nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Nie przedłużając, bo na wypracowania przyjdzie jeszcze czas - trzymam bardzo mocno kciuki za Twoją wenę i niecierpliwie czekam na pierwszy rozdział, ponieważ zapowiada się kolejna perełka.
Pozdrawiam serdecznie!
PS. Kurczę, na mnie też dobrze działa dwudziesty piąty dzień miesiąca, może dlatego, że dwudziestego piątego dnia sie urodziłam ;)
Nie jestem fanką skoków narciarskich, ale skoro tu weszłam, to postanowiłam przeczytać. I muszę powiedzieć, że naprawdę mi się podobało. W świetny i bardzo obrazowy sposób przedstawiłaś emocje bohatera. Prawie jakbyś to ty siedziała na belce startowej i biła się z myślami. Lubię historie, w których bohater znajduje się na krawędzi i nie za bardzo wie, w którą stronę iść, bo to jest bardzo ludzkie zachowanie. Każdy z nas kiedyś w podobnej sytuacji się znalazł albo znajdzie i ciekawie czyta się o tym, jak bohater sobie z tym radzi. (Ciekawie, pod warunkiem, że autor ciekawie pisze;D).
OdpowiedzUsuńPrzez Twój tekst przemawia duża dojrzałość i takie trzeźwe spojrzenie na świat. Nikt nie jest niezastąpiony, każdy kiedyś zejdzie ze sceny, a na jego miejsce przyjdą młodsi. Ciekawa jestem jak z tym faktem poradzi sobie Gregor. Tak jak mówiłam, nie jestem fanką skoków, więc nie skaczę pod sufit ze szczęścia, że w opowiadaniu pojawił się skoczek. Jest mi to obojętne, ale myślę, że tutaj przede wszystkim chodzi o pokazanie wnętrza bohatera, jego rozterek, przemyśleń, smutku... I to mi się podoba. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że ten wstęp był naprawdę świetny;)
Pozdrawiam!
I skromnie zapraszam też do siebie;)
sila-jest-we-mnie.blogspot.com
Strasznie brakuje mi widoku Gregora na belce startowej, jego uśmiechu do kamery i odczuwam taką tęsknotę za Schlierim, że głowa mała, a to opowiadanie zaczyna się w taki sposób, że... no kurcze, brak mi odpowiednich słów.
OdpowiedzUsuńBrak, bo napisałaś to w taki realistyczny sposób. Gregor po dobrym czasie w swojej karierze znalazł się w gigantycznym dołku, żeby nie powiedzieć na skraju przepaści. Nadeszła pora, że trzeba zmierzyć się z tym, że nic nie jest takie samo i nie będzie. No i że trzeba ułożyć sobie wszystko w głowie, a przede wszystkim to, że na jego miejsce wskoczą nowi, mocniejsi, bo on sam nie jest niezastąpiony.
Z ogromną przyjemnością zostanę na tym blogu, bo ciekawi mnie to, czy Gregor sobie poradzi i co dla niego szykujesz. :)
Pozdrawiam, a także zapraszam do siebie: http://give-me-big-love.blogspot.com/ :)
Cześć Greg. Trochę tęsknię wiesz?
OdpowiedzUsuńGdy opowiadanie ma swój początek w rozsypanym życiu głównego bohatera, zostaję. Gdy głównym bohaterem jest ktoś z Shattered, ZOSTAJE. I ufam, że będzie nam dane widziec tutaj i Didla, jak i całą kadrę. I że Nelka z Morgim też wpadną.
OdpowiedzUsuńTo, jak potrafisz nas zaczarować swoimi opisami jest wprost fenomenalne. To był tylko jeden skok, a Ty zamieściłaś powyżej wszystko, co kłębiło się w głowie Grega...
Czekam na kolejne <3
Ems, mamy styyyyczeeeeeeń, wiesz? ♥
OdpowiedzUsuńale no pressure
Wiem, wiem. Mam nadzieję, że mi się uda!
UsuńŚwietne, idealnie wpasowuje się w to co się naprawdę dzieje. Dołączam do oczekujących, bo tym prologiem mnie po prostu rozkochałaś w swoim stylu.
OdpowiedzUsuńDzisiaj jest ostatni styczeń i moja nadzieja na pojawienie się rozdziału jest tak wielka.. 😊😊
OdpowiedzUsuńNie wyrobiłam się w styczniu, przepraszam. :c Będzie w lutym obiecuję!
UsuńPrzenoszę nadzieję na luty 😀😀😀
UsuńO rany! No poryczalam sie jak wariatka jakaś. I nadal nie moge sie uspokoić. Serce bije mi tak szybko. A to wszystko Twoja sprawka i Grzesia po części też. ❤ Naprawde nie wiem co mam napisac. Zatkalo mnie. To jak opisalas mysli Gregora, to w jaki sposob to wszytsko przedstawilas uswiadomil mi jak bardzo sie cieszę, ze Gregor wrocil do skakania, ze znowu czerpie z nich radosc, ze widzac Go takiego usmiechnietego i szczesliwego jak dziecko ja sama mam usmiech na twarzy i łzy na policzkach także, bo kurcze Grzesiu tesknilam za Toba! ❤ Dziekuje Ci wiec za to :*
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwoscia na kolejne rozdziały i ja tez wiem (albo i nie, trudno okreslic ;)) co to znaczy pisac licencjat, takze powodzenia i z jednym i z drugim. Sciskam :*
Zapowiada się super! Zapraszam do siebie :) http://runoflove.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńWidzisz, bo do niektórych rzeczy trzeba dojrzeć. Dla niektórych rzeczy trzeba czasami stanąć z boku i na jakiś czas odpuścić, zrozumieć, że to nie jest ten czas. I właśnie ja musiałam dojrzeć do tego komentarza, musiałam dać sobie ten cholerny czas, mam nadzieje, że mi to wybaczysz. Obiecałam ci, że wrócę - za dwa dni, pięć, może za tydzień. Ale wrócę. Tylko, że ja nie dałam rady. Próbowałam wiele razy - w święta, w urodziny Gregora, podczas konkursów w Wiśle, ale to wszystko na nic. Potrzebowałam czasu i paradoksalnie ten mały zdrajca nadszedł teraz - teraz, kiedy każdego dnia znów drże o jego powrót. Teraz, kiedy patrzenie na skoczny świat znów tak bardzo boli.
OdpowiedzUsuńPamiętam tamten dzień bardzo wyraźnie, bo na początku to miał być tylko kolejny konkurs, kolejny cudownie spędzony wieczór. A kilka dni później stał się koszmarem. Stał się dniem, o którym nie chcę się pamiętać. Dniem, w którym Gregor zawiesił swoją karierę. Dlatego nie mogłam tutaj wrócić. Nie potrafiłam. I może jednak wciąż nie potrafię. Bo ja nigdy nie przywykłam i nigdy nie przywykne do świadomości, że ten frajer już nie decyduje o sile Austriaków, nigdy nie przywyknę do tego, że nie skacze jako ostatni i nie dominuje skoczynym światem. Nigdy.
Wiem, że to opowiadanie będzie wyjątkowe. Wiem, że wyraz opowiadanie jest tutaj koszmarnym niedopowiedzeniem, bo to będzie coś więcej. Wiem, że dasz z siebie wszystko. Wiem, że usiądziesz dzisiaj przed komputerem i to będzie ten dzień - dzień, w którym Gregor zacznie współpracować. Wiem, że to będzie historia o cholernie ciężkiej walce o powrót i cieszę się, że to akurat ty podejmujesz ten wątek. Bo nikt nie zrobi tego lepiej od ciebie.
Będę tutaj z tobą zawsze. Musisz to wiedzieć. Może nie zawsze o czasie, może nie zawsze na siłach, ale będę jedną z najwierniejszych fanek i ty musisz to wiedzieć. Zrobisz to najlepiej, wierzę w ciebie. Trzymam kciuki, Emms!
Jestem także tutaj :) musze pisać jeszcze raz ten komentarz ponieważ mnie wylogowało z Bloggera :(
OdpowiedzUsuńTak więc ciesze się ogromnie z tego że ten #płotkowyGregor doczekał się swojej własnej historii ♡ dopiero pisałam o tym jak to on był świetnie ukazany w Shattered.
Jest już połowa lutego, także mam nadzieje że nie każesz nam długo czelac i juz wkrótce ukaże się pierwszy rozdział ��
Powodzenia!