poczuj to w kościach
potrzebę czegoś więcej
im dłużej i bardziej czekasz
tym mocniej cię pali
*
Innsbruck,
25 kwietnia 2016
-
Halo?
Pokój
był pogrążony w półmroku. Jedynie przez lekko uchylone okno wpadało do niego
odrobinę światła w postaci rzucanych na sufit pasów. Z tego samego źródła
docierały dźwięki późnego, tyrolskiego poranka – świergot ptaków, szelest
poruszanych przez wiatr drzew, szum S-Bahna. Powietrze było rześkie i opadało
na zmiętą pościel, pośród której Gregor Schlierenzauer walczył sam ze sobą o
kolejny dzień.
-
Hej, dzwonię, żeby sprawdzić czy już wstałeś?
Stłumione
westchnięcie ugrzęzło pod żebrami, wywołując krótkie, bolesne ukłucie, a obojętne
spojrzenie objęło zasunięte rolety i porozrzucane ubrania.
-
Tak… Tak, przed chwilą.
-
Wszystko w porządku?
-
Widzieliśmy się wczoraj wieczorem.
-
Wiem, ale wolałam się upewnić, czy niczego nie potrzebujesz.
-
Jest okej.
Cisza
po drugiej stronie, jakże wymowna, zdawała się być wystarczającą odpowiedzią na
narastającą wątpliwość w wiarygodność ciągle powtarzanego kłamstwa. Świadomość,
że próbuje oszukać zdecydowanie niewłaściwą osobę przybierała na sile…
-
Nawet gdyby nie było, to i tak nie powiedziałbyś mi o tym.
…
i wzmagała irytację kolejnym, choć tak niewielkim niepowodzeniem.
-
Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać? Za dwie godziny jadę na rehabilitację, a
chciałbym przed tym jeszcze wziąć prysznic i coś zjeść. O, a przede wszystkim
chciałbym się nie denerwować, więc gdybyś mogła…
-
Po prostu martwię się o ciebie.
I
już, zniknął. W miejscu gwałtownego gniewu, wywołanego nadopiekuńczością,
pojawiło się poczucie wstydu. Bo to przecież troska. To wszystko to zwyczajna
troska, którą jest już zmęczony.
-
Poradzę sobie…
-
Gregor…
-
… ze wszystkim.
-
Ale…
-
Zadzwonię wieczorem.
-
Nie zadzwonisz.
-
Na razie, mamo.
Odrzucił
komórkę na łóżko, a jego ciche westchnięcie odbiło się od ścian, pośród których
znajdował się tylko on i nikt więcej. Gdy po raz pierwszy tego ranka otworzył
oczy, poczuł ulgę, za którą zdecydowanie powinien mieć do siebie pretensje. Ale
nie ma. Z wdzięcznością przyjął swoją samotność. Długo czekał na ten moment. Od
tygodni pragnął w końcu obudzić się we własnym łóżku i słyszeć jedynie
niezmąconą pytaniami o jego potrzeby, ani wyrazami współczucia ciszę.
Został
sam. Nareszcie sam. Sam ze sobą i każdą swoją porażką.
Poczuł
lekkie ukłucie w prawym kolanie. Automatyczna reakcja na wspomnienie tamtego
marcowego południa wciąż pozostaje niezmienna – w ustach pojawia się gorzki
posmak, żołądek kurczy się, a mięśnie ulegają nagłemu napięciu. Minął ponad miesiąc,
a on wciąż nie potrafi na chłodno ocenić, co tak właściwie się wydarzyło. I
dlaczego właśnie jemu?
Nie
zna odpowiedzi na to pytanie.
Ani
na to, co tak właściwie stało się z jego życiem?
I
kiedy się pogubił?
Czy
to było tamtego wrześniowego wieczora, gdy wśród tych samych ścian padło wiele
zbyt gorzkich słów? Czy podczas ostatniego konkursu, gdy po raz pierwszy w
życiu poczuł, że nie chce skoczyć? A może wtedy, gdy leżąc w śniegu i krzycząc
z bólu, widział pod zaciśniętymi powiekami morze falujących czerwono-białych
flag i wydawało mu się, że już nigdy więcej ich nie ujrzy?
Jak
to się stało, że człowiek, który potencjalnie miał wszystko, nagle został z
pustymi rękoma?
Odrzucił
kołdrę oraz wszystkie te pytania na bok. Dotknął stopami chłodnych paneli,
obrzucając niechętnym spojrzeniem zabliźniające się kolano i mocno zacisnął
palce na materacu. Przymknął powieki, na chwilę cofając się o już niemal cztery
miesiące do Bergisel; do momentu, w którym ostatni raz siedział na belce
startowej i przygotowywał się do skoku. Wtedy jeszcze nie wiedział. Gdy
spoglądał z góry na trybuny wypełnione pobudzonymi jego pojawieniem się
kibicami, nie przypuszczał, że za chwilę to wszystko tak po prostu się
zakończy; że poczuje, że już nie należy do tego świata; że coś, czemu poświęcił
całe życie, przestało mieć aż tak wielkie znaczenie.
Wypychany
w cień, postanowił sam wykonać ostatni krok. Schował się przed blaskiem, w
którym ogrzewali się jego koledzy i po prostu zniknął. Z początku był
zadowolony z tej decyzji. Nie męczył się słabymi skokami, nie patrzył z boku na
sukcesy chłopaków, nie robił dobrej miny do złej gry przed kamerami.
Bezpośrednio nic nie ciągnęło go w dół. Mógł odpocząć, znaleźć czas dla
najbliższych, a zwłaszcza dla samego siebie. Wydawało się, że przedwczesne
zakończenie sezonu przynosi oczekiwane efekty. Może jedynie zbyt dużo myślał o
tym, o czym treningi i wyjazdy pozwalały mu zapomnieć. Ale poza tym było okej. Bardzo
powoli czuł, że wraca do siebie.
A
potem doszło do wypadku. W chwili, w której dotarło do niego co się stało,
uznał to za wredny chichot losu. Nawet zaśmiał się razem z nim, nie wierząc we
własne cholerne szczęście. Chciał przerwy? To ją dostał – w pakiecie z
najtrudniejszym z możliwych powrotów. To
próba, to pieprzona próba, myślał o tym niemal każdego dnia. Nie potrafił
tylko odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jest w stanie ją przejść? I czy
właściwie chce to zrobić?
Nie
wiedział.
Dlatego
każdy poranek był tak cholernie trudny. Wstanie z łóżka kosztowało ogrom
wysiłku, a spojrzenie w lustro kończyło się pełnym niechęci dla własnego
odbicia grymasem.
Zgubił
motywację.
A
przy okazji samego siebie.
Znowu.
Ale
mimo wszystko próbował, choćby po to, aby nie musieć okłamywać własnej matki.
Wstał
i powolnym krokiem skierował się do wyjścia z pokoju, omijając oparte o ścianę
kule. Wziął szybki, pobudzający prysznic, starając się umknąć nachodzącym go
przemyśleniom. Zawiązał ręcznik wokół pasa i przetarł zaparowane lustro, komentując
swoje odbicie lekceważącym prychnięciem. Naiwnie łudził się, że w końcu ujrzy w
nim faceta, który wie, czego chce; że ujrzy dawnego siebie.
Póki
co musi znosić widok porażki.
Powrót
do swojego mieszkania miał być również powrotem do względnej normalności.
Właśnie tak nazywał stan, w którym polegał tylko na samym sobie. Miesiąc po
operacji, który spędził w rodzinnym domu pod opieką rodziców, Lukasa i często
odwiedzającej ich Glorii początkowo miał pomóc mu oswoić się z sytuacją.
Skłamałby mówiąc, że efekty były zupełnie odwrotne od oczekiwań. W tamtej
chwili to właśnie rodziny i ich wsparcia potrzebował najbardziej. Ale z czasem
zaczął czuć zmęczenie, dusił się otaczany przesadną opieką i miał dość bycia
traktowanym jak jajko. Nie odnajdywał spokoju w ciągłych próbach porozmawiania
o zakończonym związku, czy pytaniach o to, co dalej. Potrzebował przestrzeni.
Potrzebował być sam.
Muszę żyć dalej, powiedział, nie pozwalając
mamie na kolejne próby przekonania go, że to za wcześnie. Ale wiedział, że im
dłużej by zwlekał, tym trudniej byłoby mu na nowo wtopić się w rzeczywistość.
I
po prostu być.
Wszedł
do kuchni, włączył radio, nastawił ekspres, podniósł roletę i jak zawsze od
razu spojrzał w niebo – błękitne, choć pokryte gęstymi, niezwiastującymi deszcz
obłokami. Kilka, jakże prozaicznych czynności, wykonywanych przez niego każdego
ranka w tej samej kolejności sprawiło, że poczuł delikatne uszczypnięcie
satysfakcji. Minimalnie uniósł lewy kącik ust i otworzył okno na oścież,
wpuszczając do mieszkania świeże, kwietniowe powietrze.
Nie
przewidywał dobrego dnia, choć pogoda zdecydowanie wprawiała w pozytywny
nastrój, a w radiu leciała jakaś żwawa piosenka, która zapewnie będzie chodzić
za nim i irytować go aż do wieczora. Zdecydowanie znalazł się w takim punkcie
swojego życia, w którym nie liczy już na nic. No, może poza kawą, której
zdecydowanie potrzebował.
Otworzył
szafkę nad blatem z zamiarem wyciągnięcia ulubionej filiżanki i od razu się
skrzywił. Ewidentnie widać, że pani Schlierenzauer poproszona o przywiezienie
synowi-rekonwalescentowi kilku rzeczy z jego mieszkania, nie mogła powstrzymać
się od gruntownego wysprzątania go. Może oboje mają obsesję na punkcie kurzu,
ale wywracanie całej zawartości kuchennych szafek z naczyniami zdecydowanie
podchodzi pod wszelkie granice. A czarna filiżanka zawsze stała na samym brzegu
z prawej strony!
Okej, może i ja mam
coś nie tak z garem?
Westchnął
i sięgnął na koniec półki, gdzie dojrzał mniejsze naczynia. Pochwalenie dnia
przed zachodem słońca wyszło mu na dobre, bo trzymany w dłoni kubek zdecydowanie
nie należał do niego, przy czym przywrócił złe wspomnienia, wypełniając jego
klatkę piersiową ogromnym żalem.
A
był niemal pewien, że pozbył się wszystkich jej rzeczy.
Jeszcze
przez kilka chwil wpatrywał się w obracany w dłoniach błękitny kubek z ręcznie
malowanymi pawiami i jej imieniem na uchu. Lubiła go. Przywiózł go z Japonii,
kupując go w ostatniej chwili w strefie bezcłowej jako pamiątkę z kolejnego
dalekiego wyjazdu. Czuł, że narazi się tą tandetą, ale jak się okazało – była
nim zachwycona. Nie pamiętał dlaczego zostawiła go w jego mieszkaniu, ale
zawsze piła tylko z niego. Miało to jakiś swój urok.
I jak każdy urok
minął, więc…
…
więc wyrzucił go przez okno.
CHWILA!
Często
zdarzało mu się robić coś pod wpływem impulsu lub w absolutnym zamyśleniu. Nie
raz łapał się na tym, że idzie gdzieś, ale tak właściwie nie wie gdzie, albo słucha
50 Centa, choć nie znosi rapu. Ale to?!
Przechylony
przez parapet jedynie stęknął boleśnie na widok kubka, a raczej tego, co z niego
pozostało po pokonaniu odległości czterech pięter. Na szczęście nikogo nie
zabił, zatem mógł mieć jedynie nadzieję, że również nikt tego nie widział.
Szybko się schował, zamknął okno i udał, że do niczego nie zaszło. Akurat w
nieprzyznawaniu się do winy jest całkiem niezły.
Podkręcił
głośność radia, przelał kawę do pierwszej lepszej filiżanki i zaczął
przygotowywać śniadanie. Ot tak, po prostu, jednocześnie próbując wyprzeć z
pamięci wszelkie wspomnienia z idiotycznym kubkiem. Bo dlaczego miałby zaprzątać
nim sobie głowę? Szło dobrze. Naprawdę dobrze. Zdążył zrobić ciasto na
naleśniki, poczekać aż nieco odstoi, wysłuchać wiadomości i dolać sobie kawy.
N
i e m y ś l a ł.
A
potem usłyszał pukanie do drzwi.
Szurając
klapkami przeszedł do przedpokoju z filiżanką w dłoni, przekręcił wszystkie
zamki i nacisnął na klamkę. A gdy zobaczył stojącą za progiem jego mieszkania
postać… opluł kawą jej mundur.
-
Stary, nie uwierzysz, ale to mi się kiedyś śniło.
Andreas
Kofler nie wyglądał na jakkolwiek poruszanego wywołaną u Gregora reakcją.
Przymknął oczy i pierw głęboko westchnął, by po chwili wyciągnąć z kieszeni
spodni chusteczkę i otrzeć połyskujący na piersi znaczek ze swoim nazwiskiem.
-
Schlebiasz mi, Schlierenzauer, ale mam nadzieję, że w tym śnie powód mojej
wizyty był mniej… idiotyczny. – Andi posłał mu bardzo znaczące spojrzenie,
które w swoim życiu Gregor widział już setki razy. Zbyt wiele czasu ze sobą
spędzili i zbyt wiele głupot miał na swym koncie, by nie znać tego politowania
w koflerowych oczach. – To twoje? – Brunet uniósł dłoń, w której trzymał
fragment nieszczęsnego kubka. Konkretnie jego ucho. Wymalowane na nim imię
odpowiedziało za Schlierenzauera, więc Andreas po prostu pokręcił głową i
wszedł do mieszkania.
-
Cześć, ciebie też miło widzieć, u mnie wszystko w porządku, wczoraj w końcu
wróciłem do siebie, a rehabilitacja póki co idzie dobrze. Dzięki, że wpadłeś,
świetnie się gadało, pa?
Ewidentnie
Kofler wcale nie zamierzał się pożegnać. Usiadł w kuchni na stołku barowym i
spojrzał na Gregora z ogromnym rozbawieniem. Wiedząc, że jest na przegranej
pozycji, Schlierenzauer wywrócił oczami i zamknął drzwi.
Ostatni
raz widzieli się… po felernym konkursie na Bergisel. Nawet nie pamiętał, czy
zamienili ze sobą choćby zdanie. Od tamtej pory właściwie nie mieli kontaktu. Aż
tu proszę! Pojawił się w progu jego mieszkania jako strażnik prawa i zapewne
zaraz zacznie recytować wszystkie paragrafy, które ten nagiął.
-
Dostaliśmy zgłoszenie o niezidentyfikowanych przedmiotach wylatując przez okno
na czwartym piętrze, ze wskazaniem na konkretnego sprawcę. Chyba sam rozumiesz,
że nie mogłem przegapić takiej okazji i musiałem osobiście sprawdzić, co też
strzeliło ci do łba.
-
Niech zgadnę… Typiara spod piątki?
-
Gdyby urządzono konkurs „kto nienawidzi Schlierenzauera najbardziej na
świecie?”, z całą pewnością by go wygrała.
Czyli jeszcze nie
umarła.
Stara
ropucha, będąca największym utrapieniem wszystkich lokatorów, ma to do siebie,
że nigdy nie śpi. Zawsze wszystko widzi i wszystko słyszy, choć sama prawie w
ogóle nie opuszcza swojego mieszkania. Odkąd wprowadziła się tuż pod Gregorem,
jest prawdziwym utrapieniem mieszkańców apartamentowca, ale to w Schlierenzauerze
od początku upatrzyła swoją ulubioną ofiarę. Tylko, że on nigdy nie traktował
jej jako problemu. Twierdząc, że uznałaby to za komplement, wolał nazwać ją
jednym ze swoich największych wyzwań. Jako jedyny miał odwagę otworzyć ogień
przeciwko niej i zamiast ofiarą, stał się wrogiem numer jeden.
I
tak ich mała wojenka trwa już od kilku lat.
-
Ja i Rita to dość burzliwy romans.
Rita
ma ze sto lat, spory majątek, o którym plotkuje całe osiedle i wnerwiającego
małego yorka, będącego zazwyczaj jedynym źródłem dźwięku w spokojnej dzielnicy
Innsbrucka. Swoją drogą jeszcze go dziś nie słyszał…
O Najwyższy,
wysłuchałeś mnie!
-
Nazywaj to jak chcesz, tylko błagam, nie próbuj tego na niej, okej? – Kofler
kiwnął na odłożone na blat ucho od kubka i tym razem posłał Gregorowi już
poważne spojrzenie. – No więc? Jak leci? Poza wyrzucanymi przez okno pamiątkami
po byłych.
-
Kawy się napijesz? Naleśniora zjesz? Masz szczęście, trafiłeś idealnie na
śniadanie.
-
Gregor.
-
Z owocami ci zrobię. No przecież wiem, że lubisz.
-
Gregor.
-
Spokojnie, dietetyczne i bez glutenu, przecież nie pozwolę ci utyć!
-
Schlierenzauer, odstaw tę pierdoloną patelnię i siadaj na dupie.
To
musiało podziałać.
Kofler
nie zwykł używać takiego języka. Jego wulgarność zazwyczaj kończyła się na
‘cholerze’ i prośbie o pocałowanie go w ‘zad’. Dlatego też na dźwięk tak stanowczych
słów, Gregor posłusznie wykonał rozkaz i nieco zszokowany usiadł naprzeciwko
niego.
-
Tak, sierżancie?
Andi
westchnął, spoglądając na szatyna ze swego rodzaju zmartwieniem. Niby nic
nowego w kwestii Koflera, zawsze przejawiał jakąś dziwną troskę o wszystkich
dookoła, poza samym sobą. Ale w przypadku Gregora zazwyczaj chodziło też o coś
innego. I to ‘coś innego’ Schlierenzauer czuje właśnie w tej chwili.
-
Trzymasz się?
Gregor
wzruszył ramionami. Gdyby dostał pięćdziesiąt centów za każdym razem, gdy
słyszał to pytanie, uzbierałby na duży obiad dla dwojga w najdroższej
restauracji w Innsbrucku.
-
Jak widać.
-
No właśnie chodzi o to, że nie widać tego wcale.
-
Masz odpowiedź – odprychnął, co Andi skomentował sceptycznym uniesieniem brwi.
– Och, daj spokój, Kofler, nagle sobie o mnie przypomniałeś.
-
Przecież prosiłeś o spokój, tak? Po Bergisel jasno dałeś wszystkim do
zrozumienia, aby się od ciebie odpieprzono. Dostałeś to, co chciałeś. Nie miej
teraz żadnych pretensji.
-
Ależ ja nie mam żadnych pretensji! Ale jak słusznie zauważyłeś to było PO
Bergisel. Nie, żeby coś, ale od tamtej pory dwa razy pokrojono mi kolano i
wszystko stanęło pod trzy razy większym znakiem zapytania – zauważył Gregor i
podsunął Andreasowi kubek z czarną kawą. – Mleczysz? Bo nie pamiętam.
-
Nie zachowuj się jak księżniczka, której nagle atencja przestała się zgadzać –
odparł nieco lekceważąco starszy ze skoczków, gestem dłoni odmawiając mleka machającemu
kartonem Gregowi. – Każdy uznał, że lepiej będzie trzymać się od ciebie z dala
i nie prowokować pytaniami o to, czy wszystko okej.
-
Każdy? – powtórzył kpiąco Gregor. – Didl przysłał mi kartkę z trzema świniami,
które życzą szybkiego powrotu do zdrowia. Pomijam literówkę w nazwisku, ale to doceniam,
bo kto by pomyślał, że stać go na taki gest? I nie wiem, ile było w tym
ingerencji Neli, ale nawet pieprzony Morgenstern napisał mi głupiego sms-a.
Mógłbyś się bardziej wysilić?
Kofler
wywrócił oczami i podrzucił rękoma.
-
Czyli kryzys w tym związku to jednak moja wina?
-
Cieszę się, że sam do tego dotarłeś.
Trzeba
było przyznać, że różnie między nimi bywało, ale mimo to mieli wiele wspólnych,
całkiem niezłych momentów. Zdziałali razem sporo dobrego zarówno sportowo, jak
i towarzysko. Choć wchodząc do reprezentacji jako kompletny szczyl, nie wierzył,
że przyjaźnie w kadrze takiej jak austriacka są możliwe, z czasem zmienił
pogląd. Właściwie czas zmienił o wiele więcej, niż kiedykolwiek by się tego
spodziewał, w tym jego relację z Koflerem.
Poza
tym odkąd ze starego składu pozostali tylko oni dwaj… cóż, w jakiś sposób odczuwa,
że w kadrze Andi jest ostatnim elementem przeszłości, która w jakiś sposób
należała do nich obu.
I
wtedy w Gregora uderzyła świadomość, że przecież obaj jadą na tym wózku. Z tego
co wiedział, Andreas również przedwcześnie zakończył fatalnie układający się
sezon.
-
A ty? – Popatrzył niepewnie na bruneta, który posłał mu uważne spojrzenie. –
Wiesz, co dalej?
-
Co dalej? Dalej, Gregor, to toczy się życie. Za pół roku zacznie się nowy
sezon, nie ma czasu myśleć o tym, co było.
I
już? To takie proste? Po prostu nie myśleć o przeszłości i iść do przodu, tak?
Wystarczy utarty frazes i naiwna wiara w lepsze jutro, aby przejść przez
piekło?
-
Pieprzenie.
-
Może dla ciebie. Każdy wierzy w to, w czym widzi jakiś sens, prawda?
Prychnął,
kręcąc głową z politowaniem.
-
Gdyby nie ta przeszłość, nie byłoby nas w tym miejscu, w którym jesteśmy teraz.
-
I może właśnie tu tkwi klucz do dalszego działania? Pomyśl nad tym. Sposobów na
podniesienie się po porażce jest wiele. – Andi posłał mu pogodny uśmiech i
zsunął się z krzesła, sygnalizując koniec swojej wizyty. – A to, że nigdy nie
zaznałeś jej aż tak boleśnie nie oznacza, że nie wiesz, jak sobie z nią poradzić.
Cierpliwości, Schlierenzauer. Zawsze ci jej brakowało.
-
Obrażasz mnie w moim własnym domu?
Kofler
w odpowiedzi posłał mu tylko zgryźliwy uśmiech.
-
Zwijam się. Uznajmy, że puściłem ci taką pogadankę, po której dziesięć razy się
zastanowisz choćby nad deptaniem trawnika, okej? A następnym razem jak znajdziesz
coś po Sandrze, to po prostu jak każdy cywilizowany człowiek użyj kosza na
śmieci.
-
Ognisko w mieszkaniu też odpada? – spytał Gregor, ale widząc miną Andiego
skapitulował i uniósł ręce w geście obronnym. – Nie było pytania. Chodź,
odprowadzę cię na dół.
Wyszli
przed apartamentowiec, gdzie Kofler zaparkował policyjny motor. Gregor
zagwizdał, przyglądając się maszynie i kiwając głową z uznaniem.
-
Klawego masz kuca, sierżancie. Dasz się kiedyś nim przyjechać?
-
Po moim trupie – odpowiedział Andi, przekładając nogę przez pojazd.
-
Spoko, będzie większa satysfakcja.
Andreas
posłał mu jeszcze jedno, pełne politowania spojrzenie, po czym pokręcił głową
dla wyrażenia braku jakiegokolwiek zdumienia zachowaniem Schlierenzauera. Po
tylu latach był już bardziej niż do niego przyzwyczajony.
-
To jak? Dasz sobie radę?
-
Obiecuję, że jak tylko wypłaczę w poduszkę wszystkie łzy, to wstanę i zacznę
żyć w myśl zasady „nowe kolano, nowy ja”. – Zapewnił, na co Andi wywrócił
oczami. – No dam, spoko! Nie zapominaj do kogo mówisz.
-
Szczerze? Jeszcze dwa lata temu nie martwiłbym się o ciebie. Ale teraz mam co
do tego pewne wątpliwości.
-
Twoja troska autentycznie mnie poruszyła, Andi. A nie, czekaj, to chyba
wczorajszy cheeseburger.
Kofler
roześmiał się, co Gregorowi nawet udało się odwzajemnić krótkim uśmiechem.
-
Muszę przyznać, że trochę brakowało mi twojej wrednej gęby.
-
A mi twoich komplementów.
-
Słuchaj, Schlierenzauer… - zaczął nagle Andreas, poważniejąc i wyglądając tak,
jakby nie do końca wiedział jak powiedzieć to, co chodzi mu po głowie. Gregor uniósł
w zainteresowaniu brwi. – Ogólnie przepraszam, że informuję cię w taki, a nie
inny sposób, ale… Pobieramy się z Mirjam.
Pierwsza
faza szoku minęła dość szybko. Wręcz bezboleśnie, choć nieco go cofnęło, przez co
nieomal wylądował na latarni. Ale w drugiej uśpione wyrzuty sumienia kopnęły go
w wątrobę i to już odczuł dość mocno.
-
Łoł, stary… Gratulacje – wydukał, siląc się na uśmiech. – Po tylu latach… W
końcu!
-
Taaa. No i wiesz… Wpadnij może, co? Na ślub i na wesele. Oczywiście jeśli
będziesz miał ochotę i czas na początku lipca.
Zakłopotanie
Andreasa nasunęło jasne wnioski – nie uwzględniał Gregora w swoich planach. Prawdopodobnie
nigdy nie wyobrażał sobie obecności Schlierenzauera podczas własnego ślubu, bo
dlaczego miałby to robić? Byli kumplami z kadry. Nie w życiu.
-
Okej – odparł bardziej pchnięty impulsem, niż jakąkolwiek chęcią. – Przecież nie
mógłbym tego przegapić.
Andi
uśmiechnął się ciepło i wyciągnął rękę w stronę Gregora, którą ten uścisnął. Pozwolił
nawet objąć się po przyjacielsku i poklepać po plecach. Drobny, głupi gest, a
tchnął w niego odrobinę spokoju.
-
Będziemy w kontakcie?
-
Wiesz, gdzie mnie szukać.
Gregor
jeszcze długo stał i wpatrywał się w punkt, w którym zniknął Kofler. Cóż, może
nie była to wizyta ani rozmowa, która odmieniłaby jego sposób patrzenia na sytuację,
w jakiej się znalazł, ale z pewnością na długo zostanie mu w głowie. Bo
kompletnie się tego nie spodziewał. I może właśnie dlatego poczuł niewielką
wdzięczność wobec Andreasa za samo to, że po prostu zajął mu poranek i na
chwilę pozwolił mu być tym Gregorem, którego lubił w sobie najbardziej.
Westchnął,
ostatni raz spoglądając w stronę wyjazdu z osiedla i kierując się do drzwi.
Mimowolnie uniósł głowę i wzrok, rejestrując poruszenie w oknie na trzecim piętrze.
Uśmiechnął się pod nosem i wszedł do klatki.
Zmiany
są całkiem okej.
Ale
dobrze też czuć, że niektóre rzeczy pozostają te same.
*